Forum Forum klubu motocyklowego PW Strona Główna Forum klubu motocyklowego PW
Forum klubu motocyklowego PW SiMRiders
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Maroko 2011

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klubu motocyklowego PW Strona Główna -> Turystyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Czw 13:32, 29 Gru 2011    Temat postu: Maroko 2011

Nie wiem czy tu jeszcze jakieś zywe dusze są? Smile puk puk Mr. Green

Jakby co to sie pochwale jak co roku. Moze kogoś zaispiruje, bo naprawde warto!!!

Part 1

Początek motocyklowej części wyprawy to hiszpańska Malaga.
Tutaj przywozimy motocykle, a reszta uczestników przylatuje samolotem.

Rozładunek sprzętów, przepakowanie rzeczy i ruszamy do portu Algeciras gdzie z marszu wsiadamy na prom. Widoczki Gibraltaru i zachodzącego słońca umilają wypełnianie papierków potrzebnych do odprawy.


Nasz cel :grin:
Bezcłowy sklep (z którego trunki towarzyszyć nam będą przez kilka kolejnych wieczorów), zaliczony.
Odprawa w porcie Tanger Med jest dość upierdliwa. Kłopot sprawia nieco fakt, że niektórzy jadą pożyczonymi motocyklami, ale ostatecznie wszyscy zostają wpuszczeni. Jeszcze kilka kilometrów górskich serpentyn i na nocleg stajemy w nadmorskiej miejscowości Sebta. Wspólna kolacja w pobliskim lokalu, omówienie trasy na dzień następny.

Widoczek z hotelowego okna bardzo ładny, morze Śródziemne, w dali oświetlone budowle hiszpańskiej enklawy Monte Hacho. Na pierwszym planie meczet z okazałą wieżą. Rano nie potrzeba budzika. Skrzekliwego nawoływania na poranne modlitwy przez megafony nie da się ściszyć czy wyłączyć. Podczas całego wyjazdu używamy czasu polskiego, dla nas to godzina 7 (u nich 5) i tak mieliśmy wstawać.
Wypadałoby przedstawić współtowarzyszy przygody:

Szparagi: Milena (XT 350) – najtwardszy uczestnik wyprawy, gniotsa nie łamiotsa i Paweł vel Bakłażan (TA) – mechanik,

Michał – (AT) żywo interesował się cenami (zaoszczędziliśmy dzięki niemu parę stów) i składem potraw (potem mu przeszło)

Paweł –( AT)

Pekaes (DRZ 400) – mechanik

Kuba (AT)

Maciek (AT)

Kowal (XT600 Tenere) - fotograf, organizator

Sambor vel Sierżant (AT w większości) - przewodnik, orgnizator, fotograf

i ja (DR BIG)
Drogą nadmorską riwierą dojeżdżamy do Tetouan gdzie zatrzymujemy się na śniadanie i zwiedzamy Medynę.



Po drodze Kuba na rondzie zalicza szlif, przednie koło odjechało na mokrym miejscowo asfalcie. Pierwsze koty za płoty. Lokers oprowadza nas po Medynie. Zdaje się nie zauważać wszechobecnego syfu. Oczywiście przypadkiem trafiamy do przypadkowego sklepiku na festiwal dywanów. Herbatka, miła atmosfera, i po chwili z 50 dywanów leży u naszych stóp.

Próby ognia, wykład nt tajników wytwarzania dywanów, mniej i bardziej nachalne namowy, nic nie dają. Gość pasuje.
Ruszamy dalej, szutrową drogą wzdłuż wysokiego klifowego wybrzeża.



Postęp prac drogowych wskazuje, że za rok, dwa będzie tu piękny asfalt. Dwa razy droga zjeżdża do nadbrzeżnych wiosek a wtedy ogień po plaży.

Momentalnie zjawiają się wojskowi. Siedzą oni w takich strażniczych budkach rozstawionych po całym wybrzeżu w zasięgu wzroku sąsiednich strażnic i wypatrują chyba wrogiego desantu. Chwila rozmowy ze strażnikiem, parę wyjaśnień i jest OK. Możemy gościć na tej plaży, jeśli zechcemy nocować, choć niekoniecznie jeździć po niej. Ogólnie wszelkie kontakty w mundurowymi w Maroku są bardzo kurtuazyjne, przyjazne i widać, że dbają by turysta nie czół się nękany w jakikolwiek sposób.
Wieczorem docieramy do osady El-Jabha. Na kolację frutti di mare.

Przed

Po :grin:
Koło hoteliku meczet z wysoką wieżą… nie nastawiam budzika.
Z rana na rozgrzewkę wspinaczka z poziomu morza na ponad 1500 m n.p.m. na odcinku dwudziestukilku kilometrów.



Wjeżdżamy w góry RIF. Widoczki… ech, szkoda gadać, lepiej podziwiać.



Na jednym z fotoprzystanków, lokers sprzedaje owoce kaktusa, zanim rozkminiamy jak się do tego zabrać, pełno mikro włosków z tych owoców utyka nam w dłonie, bardzo niemiłe uczucie jak po kontakcie z wełną mineralną. Gość się lituje i obiera nam to badziewie ze sórki. Tak już lepiej.

Później w Merzoudze jemy dżemik z tych owoców, jest równie smaczny jak surowe. Obiad znowu nam morzem a Al. Hoceima

i dalej w góry. przez Kassitę, Aknoul do Tazy.




Za Tazą znów ostra wspinaczka na przełęcz 1200 m.n.p.m. i stajemy na nocleg w zagajniku otoczonym skalnymi ścianami wąwozu. Jest pełnia. Wschodach księżyc magicznie oświetla skały. Drzewa rzucają cienie. Magiczny klimat.
Gdy miejsce księżyca zajmuje słońce, ruszamy dalej w kierunku Missour. By się tam dostać, trzeba przejechać przez pasmo gór Atlas. Sambor przodem, jak zwykle gdy droga nie jest jednoznaczna. Poza tym, jak mawia, lubi zap…lać. Cały czas wskazanie wysokościomierza rosnie. Mijam Sambora, stoi w poprzek drogi, rozmawia z pasterzem pasącego się nieopodal stadka kuz. Na poboczu zarysowana charakterystyczna laseczka, ślad ostrego hamowania do rowu i wypadnięcia z drogi zostało ze 20 cm zapasu. Daje znać, żeby jechać dalej.



Wjeżdżamy na szczyt przełęczy 2400 m n.p.m.

Tu mieszkają ludzie.
Sambor jak się okazało, zaliczył jednak niezłego szlifa w tamtym miejscu. Na wygląd jego AT nie miało to najmniejszego wpływu, gmol wyciągnięty to stanu pierwotnego. Łokieć i udo dobrze przytarte. Szybka dezynfekcja, plasterki i można jechać dalej.


Krzysiek ostrzegał nas, żeby uważać na kozy i owce, wystraszone zawsze uciekają do stada. Gdy stado jest po drugiej stronie drogi, na pewno przeleci tuż przed motocyklem albo się pod niego właduje. Prawdę gadał, ale żeby od razu popierać to przykładami?! :grin: wczuł się chłopak w rolę dobrego pasterza. :up:
W Missour przerwa obiadowa.

Wiszące na hakach przed lokalem tusze jagnięce i kozie mają go reklamować, podobnie jak tysiące much, przecież one nie mogą się mylić :tongue: hehe nie było tak źle. Tusze były owinięte streczem i tylko parę os się kręciło. Serwowany tam tarzin był całkiem dobry i nikomu nie zaszkodził. Spotkaliśmy tam dwie amerykanki podróżujące tamtejszą komunikacją zbiorową. To dopiero adventure :cool: Konieć szutrów na ten dzień. Już tylko asfaltem docieramy do wąwozu Ziz, gdzie stajemy na nocleg na przydrożnym kempingu.


Kropiący deszczyk pogonił nas pod zadaszenie przy basenie. Jako że bezcłowe napitki już się skończyły, właściciel podjął się przywiezienia lokalnych specjałów. Szybka zrzuta, i po dłuższej chwili, mamy karton marokańskiego Chateau Mamrot.
CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał
inżynierzu



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 415
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce-Waw

PostWysłany: Pią 22:24, 30 Gru 2011    Temat postu:

Gratulacje, wygląda to super, zapodawaj dalej..

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Nie 23:44, 01 Sty 2012    Temat postu:

W Maroku spożywanie i handel alkoholem jest ograniczone niemal do zera. Jedna sieć marketów ma pozwolenie na sprzedaż, poza tym większe hotele. Niemniej działają rodzime wytwórnie piwa, wina i mocniejszych alkoholi i ich wytworami raczyliśmy się podczas wspólnych kolacji, po ciężkim dniu endurzenia. Wysoka cena i nie najwyższe walory smakowe nie miały większego znaczenia. Poza tym potrafiły zmęczonego trudami dnia nieźle sponiewierać.
Przed Ar-Rachidia jest spory sztuczny zbiornik wodny na rzece Ziz. W jednym z kolejnych miasteczek wpadamy w sam środek bazarowej kipieli

Jadąc dalej drogą N13 do Erfoudu po prawej stronie drogi dolinę rzeki porastają gaje daktylowe.





Kowal nie darował żadnemu napotkanemu po drodze mopedowi, to chyba stara miłość do pedałów :wink:
Erfoud to ostatni przystanek i szansa zatankowania przed pustynią. Tankujemy do pełna, następna stacja daleko, a przed nami dwa dni ostrego orania.
Ostatnie kilometry asfaltu i zaczyna się, sedno naszej marokańskiej wyprawy – Hamada. Kamienista pustynia poprzecinana plątaniną śladów samochodów, mniejszych i większych strumieni i rzek, pagórków i piaszczystych wydm. Kilkanaście minut treningu na zapoznanie się z charakterystyką nawierzchni, sesję foto i ruszamy na azymut wg GPS do Merzougi na łeb na szyje, jak kto chcę, którędy chce, byle sobie wzajemnie nie kurzyć i mieć się w zasięgu wzroku . Szał!!! :jupi:. Miejscami dobrze ponad seta na budziku, byle uważać i brać pod możliwie prostym kątem wyżłobienia po wodzie i koleiny po samochodach i nie odpuszczać gazu w locie i na piachu. Piaszczyste rozjechane przez samochody koryta rzek zbierają pierwsze żniwo w postaci gleb a Szparagowi urywają się sakfy i gubi śpiwór. Gdy z naszego hoteliku w Merzoudze rusza XT’kiem na poszukiwania śpiwora, gubi też tablicę rejestracyjną, na szczęście ją, w przeciwieństwie do śpiwora, udaje się odnaleźć.






Zwróćcie uwagę na zmyśne umocowanie w rowerze tego chłopca pompki i jakiegoś szpeju między szprychami. To jest ADV że mucha nie siada, a nie jakieś tam narzędziówki z PCV :tongue:
Nasza baza w Merzoudze to hotelik na kamienistym pagórku z widokiem na położone w dole miasteczko i górujące za nim wydmy Erg Chebbi.






Po zakoszarowaniu się jazda na wydmy.








…a karawana idzie dalej…

Mały mieszkaniec pustyni.
Wieczorem kolacja i występ rodzinnego berberyjskiego bandu.

Jak się okazało wybijanie każdą ręką innego rytmu jednocześnie, nie jest sprawą prostą.



Rano planowaliśmy wyjazd na wschód słońca na wydmy, ale zakwasy z poprzedniego dnia okazały się wystarczającym demotywatorem. Pojechali tylko Sambor z Maćkiem. Ja i Pekaes robiliśmy foty z dachu reszta spała.


No i wstał nowy dzień.
Po śniadaniu dalszy ciąg treningów





Milena też nie odpuszczała i zawziętością pokonywała lęk przed piaskiem.



Nie wyszło raz, drugi, to wyszło za trzecim. Szacun i podziw dla niej za wytrwałość, bo mogła nią obdzielić nas wszystkich i za umiejętności. Na asfaltowych, ciasnych winklach trzeba się było nieźle spinać, żeby dotrzymać jej kroku. Jeśli na asfaltowy odcinek ruszała na początku to rzadko udawało się ją dogonić przed kolejnym przystankiem. Jechała gdy my co chwila laliśmy po krzakach albo robiliśmy sesje zdjęciowe. No i zawsze po glebie wstawała, wsiadała na XT’ka, którego kierownica coraz bardziej przypominała tą z czopera i jechała dalej. Nie wiem jak tym się dało kierować a w połączeniu z rosnącym zmęczeniem, gleby były coraz częstsze i bardziej spektakularne. Zwłaszcza jedna, w sumie to z winy Sambora, który zajechał jej drogę, zmroziła krew w żyłach. Jechaliśmy wtedy nowa, szeroką szutrówką, pewnie stówką lekko licząc. Awaryjnym hamowaniem niewiele wytraciła prędkości, potem ślizg. Leżała w takiej pozycji, jak się zatrzymała parę, parenaście sekund, nie wiem, kłębowisko myśli przewalało się przez głowę. Na pytania „Żyjesz? Nic Ci nie jest? Poruszyła tylko rekami i jak zwykle uspokajająco odpowiedziała, nie pamiętam dokładnie, coś w rodzaju „wszystko ok, ale jeszcze chwilę poleżę”. Nie ma co, dziewczyna umie rozładować napięcie, kamień z serca. Ktoś ją obrócił, ktoś zdjął kask, usiadła. Skończyło się na otarciach skóry od protektorów i kolejnych siniakach.


To od tych siniaków i niebieskiej odzieży termoaktywnej dostała ksywę „Smerfetka” Ups

CDN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Pon 9:23, 02 Sty 2012    Temat postu:

Opuszczamy gościnną Panoramę. Ruszamy do miejscowości Remlia. Jest koło godziny 15. Czasu do zachodu niewiele, ale i tak planujemy nocleg w „Bilion Stars Hotel Hamada” czyli pod gołym niebem na pustyni. Poza tym, w perspektywie mamy pokonanie tras odcinków specjalnych rajdu Dakar. Wbijamy namiar na Remlie do GPSów i jazda. Bardzo zróżnicowana i techniczna trasa i straszny pył, wymuszały trzymanie znacznych odległości, a pagórkowaty teren i różne prędkości z jakimi się każdy poruszał spowodowały, że podzieliliśmy się na 3 grupy. Jak się niebawem okazało, każdy pojechał inną drogą. Kawal, Kuba i Ja jadąc na początku zboczyliśmy z głównego szlaku na bardziej karkołomną drogę przez malownicze góry, doliny i wyschnięte okresowe jeziorka. Nie mogąc doczekać się jadących bezpośrednio za nami Michała, Maćka i Pawła zawróciliśmy. Napotkani tubylcy potwierdzili ze widzieli 4 motocyklistów jadących właściwym szlakiem. Po kilkunastu kilometrach w wiosce dopadł nas Sambor. To ich widzieli owi tubylcy, a oni sami stoją za wioską i łatają dętkę w XTku Mileny.







Ruszamy dalej, znowu każdy swoim tempem. Słońce chyli się ku zachodowi, a do zrobienia jest jeszcze ze 40 km w zdradliwym terenie. Szybko pokonujemy ten odcinek w tym kilka kilometrów po gładkim jak stół dnie słonego okresowego jeziora i zatrzymujemy się koło umówionej stanicy kilka kilometrów przed Remlią czekając na resztę. Z Remli zawracają do nas Michał Maciek i Paweł i wspólnie czekamy na pozostałą czwórkę, której nie ma i nie widać ich nawet na horyzoncie. Po godzinie rusza misja ratunkowa bo zapadł już zmrok i jesteśmy w kropce.





Pojawiają się jakieś światełka, ale jakby nie porusza się. Kowal z Kubą z wysokiego brzegu jeziora, stając z zapalonymi światłami robią za latarnie lokacyjne. Wreszcie są.



Okazało się zmrok pokonał Szparaga. Jego wada wzroku, uniemożliwiła mu zupełnie poruszanie się. Kilka razy wyglebił, doszczętnie gruzując TA. Postanowili wiec z PeKaEsem nocować tam gdzie stali, ale z pomocą ratowników i dodatkowego światła z ich reflektorów udało mu się jakoś dojechać do punktu zbornego.
Rozbiliśmy obóz kilkaset metrów od drogi. Oczywiście towarzystwo (berberskie dzieci) pojawiło się min dobrze rozejrzeliśmy się za miejscem do spania.



Wschód pełnego księżyca sprawił, że noc zrobiła się bardzo jasna.




Jak zasypiałem „goście” nadal czatowali w pobliżu.
Kolejny wschód słońca nad Hamadą rozpoczyna dzień pełen przygód.


Nim się dobrze rozbudziliśmy pielgrzymki dzieciaków ciągnęły ze wszystkich stron, pieszo, na osiołkach, z ciekawości i w celach biznesowych. Zaczęliśmy zagęszczać ruchy. Gdy ruszaliśmy było ich z dziesięcioro i coraz bardziej się spoufalały.




W Remlia uzupełniamy zapasy wody i paliwa, bo zaraz za wioską rozpoczyna się sławetna przeprawa przez szerokie na kilka kilometrów koryto okresowej rzeki Daoura, pełnej fesz-feszu, łach piachu, wypłukanych wodą koryt a to wszystko porośnięte zaroślami, ciernistymi krzaczkami i camel grasem. Teraz widać, jak dobrze przemyślana była nasza trasa. Zaczynając nasze treningi piaskowe w Merzoudze i szlifując kolejnego dnia w drodze do Remli, mogliśmy się zaznajomić na spokojnie bez napinki ze wszystkim co nas miało tu spotkać. Dodatkowo pomogło nam to, że kilka dni wcześniej padało i było stosunkowo twardo, fesz-fesz poza rozjeżdżonymi szlakami był dość zbity. Dzięki temu 8 km przejechaliśmy w rewelacyjnym czasie ok. 4 godzin.





„Sierżant” patrzył z politowaniem i wydawał komendy.


Główne koryto rzeki i podjazd pod dwumetrową skarpę.






Dalsza droga do Oum-Jrane wiodła środkiem wąwozu. Bardzo przyjemny relaksujący odcinek, trzymając się z dala od piaszczystych kolein, można było szerokim szpalerem stówką gnać przed siebie.




Następnie do Alnif na nocleg. Właśnie przed Alnif Milena zalicza ten groźnie wyglądający szlif. W miasteczku meldujemy się w hotelu. Szybka wizyta na stacji i czyszczenie filtrów powietrza, oraz u spawacza, by pospawać bagażniki w XT i DRZ i motocykle jadą na zasłużony nocleg do hotelowego holu, a my na taras gdzie przy piwku czekamy na kolację i ustalamy plan działania na kolejny dzień.




Zaplanowany jest przejazd przez pasmo gór Sarhro. Do zrobienia normalnie albo w wariancie bardziej karkołomnym szlakiem MH5. Mimo że rejon ten, jest totalnie nieprzyjazny ludziom, koczuje tam kilka rodzin z małymi dziećmi zajmujących się wypasem kóz. Uprzedzeni o tym, rano przed wyjazdem robimy zakupy słodyczy dla dzieci, co Sambor komentuje z typowym dla siebie sarkazmem, że jesteśmy jak wycieczka pedofilów. Dzielimy się na dwie grupy. Ja Kowal, Michał i Pekaes jedziemy MH5, a reszta normalnie. Pozbywamy się możliwie dużo bagażu, by jak najbardziej odciążyć motocykle.



Pierwsza niższa przełęcz zdobyta z biegu,



ale potem zaczyna się zabawa. Odcinek trialowy, korytem rzeki, półką skalną czasem po litej skale ale głównie po dużych kamieniach. Czasem bez asekuracji ani rusz. Zaczynają się gleby. Ja po pierwszej gdy, wale się razem z motocyklem i przypominam sobie boleśnie o istnieniu żeber, przy kolejnych już nie podejmuje walki tylko ewakuuję się czym prędzej z motocykla, gmole i stelaże spisują się znakomicie ale są nieźle zmaltretowane.









Wdrapaliśmy się na szczyt. Nasze miny mówią wszystko, a przecież wjazd jest zawsze łatwiejszy niż zjazd.







Sambor wspominał żartem, że na tym zjeździe można „cojones” wgnieść bak w AT, w BIGu nie wgniotłem ale plastiki na baku trzeszczały :tongue:.



W ogóle zjazd dla mnie to był koszmar, bolące żebra dawały o sobie znać i już nie miałem siły w rękach by szarpać się z kierownicą gdy koło co rusz wpadało w szczeliny miedzy kamieniami, ale jakoś się udało o własnych siłach. W sumie to nie pamiętam już za bardzo jak, ale dotarliśmy przez Ikniouln na nocleg do Tinerhir, choć plan był ambitniejszy. W ogóle mało pamiętam z wieczoru w Tinerhir. Tego dnia przejechaliśmy najkrótszy dzienny dystans i mimo że dostałem w kość bardzo dobrze wspominam ten dzień.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Pon 15:51, 02 Sty 2012    Temat postu:

Na dobry początek kolejnego dnia mocny akcent, malowniczy wąwóz Todra, Jego ogromu nie sposób objąć kompaktowym obiektywem.




Skręcamy na ztw. łącznik do wąwozu Dades. Wysokość przełęczy znacznie przekracza 2500 m.n.p.m. ale to jeszcze nie rekord. Wyprzedzamy grupę kilkunastu motocyklistów głównie na XR’kach z asekuracją w postaci dwóch pickapów. Na jednym z nich na pace wiozą małą beemkę F650 GS. Śmiejemy się, że tylko tak można zrobić sobie zdjęcie na BMW w fajnym egzotycznym miejscu :wink: To grupa holendrów, którzy motocykle wypożyczyli w Maroku. Tak też można. „Łącznik” okazuje się bardzo ruchliwa arterią, zwłaszcza odcinek biegnący korytem okresowej rzeki, po drodze mijamy jeszcze karawanę beduińska oraz zupełne jej przeciwieństwo w postaci karawany nowiutkich VW Touaregów, prawdopodobnie była to prezentacja połączona z testami modelu dla dziennikarzy motoryzacyjnych.








Wjeżdżamy na drogę R704 w kierunku Boumalne Dades by wypić kawkę i poszaleć po takich oto serpentynkach.


Po tych atrakcjach, już na spokojnie obierając kierunek na Agoudal podziwiamy piękno wąwozu Dades który przez wieki wytrwale rzeźbiła rzeka o tej samej nazwie.






Za Tilmil rozpoczyna się wspinaczka po rekord. Zbierające się od dłuższego czasu chmury postraszyły nas grzmotami i posypały małym na szczęście gradem. Niemniej strach mieliśmy. Aparaty wylądowały w szczelnych torbach i powyłączaliśmy wszystkie telefony i GPSy, stąd mało zdjęć z tego niesamowitego rejonu o widokach jak z innej planety. Pomiary wysokości rwane i nieprecyzyjne pokazały wysokość ponad 2900 m.n.p.m.










Po tych wszystkich wrażeniach kiszki nam marsza grały na żebrach, wiec stanęliśmy na obiadek w Agoudal. Właściciel oberży, szczwany arabski lis, tak długo łapał po podwórku kurczaka do zamówionego tarzina, że noc nas zastała, zaczęło lać i zupełnie odechciało nam się jechać dalej. Ugościł nas jeszcze w wieloosobowym pokoju, w którym to upchnięci jak sardynki w raz z naszym mokrym dobytkiem wytworzyliśmy taki „mikroklimat”, że siekierę można było powiesić. Wszyscy zasnęli momentalnie, ale co najważniejsze, rano wszyscy się obudzili. Przywitał nas piękny słoneczny i mroźny poranek w klimatycznej górskiej wiosce Gdzie życie toczy się swoim własnym nieśpiesznym rytmem. Opuszczamy wysoki Atlas. To już pożegnanie z pięknymi górskimi pejzażami i dominującym przez ostatnie dni offem.














Przez Ilmichil, Bin-el-Ouidene z zaporą na rzece Abid tworzącą malownicze sztuczne jezioro, dalej Azilal z krótkim przystankiem nad wodospadem d’Ouzoud, kierujemy się do Marrakeszu. Zjeżdżamy coraz niżej, robi się coraz goręcej, pojawia się coraz bujniejsza roślinność. Maroko to kraj kontrastów. Obok największych turystycznych atrakcji, wielogwiazdkowych, luksusowych hoteli, nie sposób nie zobaczyć tej drugiej, bardziej prozaicznej i prawdziwej strony życia w tym kraju.







Marrakesz to synonim typowego arabskiego wielkomiejskiego chaosu. Większego nawet od tego jaki widziałem w Stambule. Już na rogatkach miasta, na ruchliwej dwupasmówce natknęliśmy się na poważny wypadek Setki gapiów szczelnie oblepiło miejsce zdarzenia, wszyscy stawali, aby popatrzyć, korek totalny. Tankujemy paliwo do pełna, które jak się okazuje ma niewiele wspólnego z etyliną. Afryki kopcą jak Ikarusy, a DRZeta dodatkowo wydzwania zaworami. Trudno, jutro będziemy się martwić, przed nami lekcja miejskiego surviwalu , czyli jak przejechać przez miasto grupą 10 motocykli i się nie pogubić. O dziwo idzie nam bardzo sprawnie. Przez zakamarki Medyny pilotuje nas właściciel hoteliku w którym się zatrzymamy. Jest taki ścisk, że czuje jak mnie jakiś arab na mopedzie okłada po ramieniu, wykrzykując i gestykulując. Okazało się, że mu nadepnąłem na stopę, nawet nie poczułem :tongue: Hotelik, że mucha nie siada, po tym wszystkim co było do tej pory to jakieś trzy klasy wyżej. Dyskretnie kszątająca się obsługa, do tego ciepły wystrój przenikający subtelnym światłem lampionów i świeć i miłymi zapachami kwiatów, miękkie sofy i kanapy, basen tworzyły klimat jak w moulin rouge :grin: Doprowadzamy się do stanu wyjściowego i ruszamy na wieczorny spacer po Marrakeszu i kolacje na głównym placu. Oczywiście gdyby nie dociekliwość Michała arabusy okantowali by nas na 500 dirhamów (50 Euro) Rano pozwalamy sobie na dłuższe leniuchowanie. Śniadanko podano na tarasie, full wypas. Idziemy jeszcze na zakupy pamiątkarsko podarunkowe i po południu nieśpiesznie ruszamy nad ocean.















Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał
inżynierzu



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 415
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedlce-Waw

PostWysłany: Pon 18:33, 02 Sty 2012    Temat postu:

Dawaj daleeeej Mr. Green

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Pon 21:54, 02 Sty 2012    Temat postu:

Droga do portowego miasta Safi jest męcząca. Chwilami popaduje, a wtedy robi się dramatycznie ślisko a Marokańczycy jeżdżą na żyletę. Efekt – wrak po czołówce zalegający na poboczu, ślady świadczą że całkiem świeży. Na kilkanaście kilometrów przed miastem wzmaga się wiatr od oceanu. Safi to typowe portowe miasteczko, całkiem ładne i jakieś bliskie sercu mi się robi gdy widze na polu ciągnik z Ursusa i trzy Simsony w mieście. Nigdzie indziej takich rodzynków nie widziałem. Głównym punktem zwiedzania w Safi jest market w którym można zaopatrzyć się w alkohol :grin: Obładowani trunkami wszelkiej maści jedziemy jeszcze parenaście kilometrów klifowym wybrzeżem szukając dogodnego miejsca na biwak. Trafiamy jak zwykle w samą porę, na zachód słońca. Wybrzeże oceaniczne różni się znacznie od morskiego. Czuć tę potęgę, mimo niewielkiego wiatru, fale wdzierające się na brzeg robią niesamowitą kipiel, piach jest bardzo grząski, wjazd motocyklem odpada. Dziś śpimy pod gwiazdami. Kolacja i zakrapiane mocne Polaków rozmowy przeciągają się długo w noc. Bezchmurne niebo pozwala obserwować wschód Wanus i Księżyca oraz Wielki Wóz, który wpadł do oceanu. Dziś kolejny mały rekord sobie dopisuję – najbardziej oddalony na zachód punkt osiągnięty motocyklem. Rano, oceaniczna bryza sprawia, że śpiwory mamy wilgotne a w motocyklach wszystko co stalowe pokryło się rdzawym nalotem. Furorę robi skorpion który nocował tuż obok nas pod kamieniem. No i Pekaes nie wytrzymał i ruszył na plażę ledwo z niej wyjeżdżając tak jest miękko.








Większe atrakcje nie czekają nas już tego dnia. Przelatujemy głównie autostradami, mijając bokiem El-Jadidę, Casablankę i Rabat, na północ do małej rybackiej osady Moulay-Bousselham nad zatoką Merja Zerga. Można się tam dostać normalnie drogą lądową, albo łodzią, płynąć przez cieśninę łączącą zatoczkę z otwartym oceanem. Miejsce jest o tyle ciekawe, że zatoka jest bardzo płytka. Ciepła, słona woda to raj dla krewetek i flamingów, które na lagunie mają miejsce gniazdowania. Wieczorem na kolację mamy owoce morza. Świetne są te krewetki, pierwszy raz w życiu jadłem :tongue: Rano z naszym gospodarzem ruszamy łodzią na lagunę, na lekcję ornitologii, obserwować flamingi i masę innego ptactwa.











Po śniadaniu żegnamy się ze Szparagami, którzy muszą wracać dzień wcześniej a sami ruszamy do Chefchaouen. Po drodze, żeby za nudno nie było jedziemy na skróty, co się kończy standardowo kilkugodzinnym kluczeniem po bezdrożach. A już się martwiliśmy, że offu nie będzie :wink: no to było wszystko bezdroża, kurz, ostre podjazdy, gleby, kamieniste koryto rzeki, czyli to co tygrysy lubią najbardziej.


Na wieczór docieramy do położonego w górskiej dolinie Chefchaouen. Bardzo fajne miasteczko klimatem i lokalizacją trochę przypomina Zakopane i Krupówki, ale ma niespotykaną nigdzie indziej, niesamowicie urokliwą błękitną Medynę. Uliczki po prostu toną w niebieskich barwach, ściany, odrzwia, do tego pięknie zdobione okiennice oraz niesamowita jak na marokańskie warunki, niemal sterylna czystość przykuwają uwagę i zapadają w pamięć. Cały wieczór włóczymy się po knajpach i sklepikach wydając ostatnie pieniądze.




Nazajutrz smutne pożegnanie z Marokiem. Od rana pada i jest koszmarnie ślisko. Kurczowe trzymanie kierowniczy wykańcza a droga w większości prowadzi przez górskie rejony. Ostatnie kilometry przed portem są najgorsze, bo droga prowadzi przez przełęcz i dosłownie wiatr chce nas zdmuchnąć. Żebyśmy się nie przeziębili z powodu przemoczenia, celnicy skutecznie podnoszą nam ciśnienie podczas odprawy, znowu latanie z kwitkami z okienka do okienka. Na promie buja że jeździmy na krzesłach po kabinie, ale przestaje jak tylko opuszczamy marokańskie wody. Gibraltar sobie odpuszczamy. Wieczorem wszyscy meldujemy się w Maladze, pakujemy sprzęty i cały dobytek i koło północy zaprzęgiem, Kowal i ja ruszamy w drogę powrotną.
Takich wyjazdów sobie i Wam życzę. Super ekipa. Mimo dużej grupy wszystko szło jak w zegarku, a wcześniej w większości się nie znaliśmy, nie jeździliśmy razem. Bez napinki wykonaliśmy plan maksimum. Dzięki Wam za to.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
joozek1
Stukacz



Dołączył: 03 Kwi 2007
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:45, 04 Sty 2012    Temat postu:

A wyobrażacie sobie na takiej wyprawie Bartka na GS-ie ??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Florek
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:10, 08 Sty 2012    Temat postu:

Luksusowo !
Dzięki Szymon!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
bartek
inżynierzu



Dołączył: 25 Gru 2007
Posty: 362
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: IL

PostWysłany: Nie 20:45, 08 Sty 2012    Temat postu:

Kocham was wszystkich...

... i tak skończycie na GSach :P

Szymon gratulacje, zrzera mnie zazdrość Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szymon
inżynierzu



Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WARSZAWA

PostWysłany: Wto 10:12, 17 Sty 2012    Temat postu:

Bartek dałeś sie podpuścić jak dziecko joozkowi Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
thcrew
450



Dołączył: 05 Kwi 2011
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mazury

PostWysłany: Czw 22:12, 29 Mar 2012    Temat postu:

very nice Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klubu motocyklowego PW Strona Główna -> Turystyka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin